Snow Camp w Krynicy czyli jak poznać świetnych ludzi na wyjeździe na deskę

Chciałem podsumować nasz wyjazd snowaboardowy do Krynicy ale lepiej bym tego nie zrobił niz Czarek vel. Czarizard. Chłopak napisał to za mnie. I to pewnie lepiej. Bo od siebie. Bez ściemy. Poniżej tekst Czarka (a raczej jego część):

“No baja!I Piotrek miał rację – nawieźli tyle śniegu, że starczyło na cały pobyt 🙂 Na tym stoku było sporo muld, jednak jak byliśmy w Tyliczu to już praktycznie ich nie było – tam też mi się najlepiej jeździło…. ale może bardziej dlatego, że już ogarniałem 😉 Po walce o “słuszny” rozmiar butów z panem w wypożyczalni ruszyliśmy najpierw do kolejki pod Gondolkę, gdzie natknalem się na Joasią, która przyjechała poprzedniego dnia bardzo późno ale wkupiła się dwoma butelkami swojskiej naleweczki – tak to się można spóźniać 😉 Ekstra mi się z nią rozmawiało!Przyjechała do nas tylko na 1,5 dnia bo już w piątek wieczorem odłączała się od nas aby wmaszerować na Turbacz z grupą “solistów”A to z kolei było “grą wstępną” na wejście na Klimandżaro. Dżisss, jak inspirująco! (…)

Ogólnie śniadanko startowało o 07:30 i tak ok. 09:00 byliśmy już na stoku – dojazdy zazwyczaj trwały do 10 minut, do Tylicza +5. Grupa sportowa więc trening zaczynaliśmy oczywiście od rozgrzewki – nawet mam focisze z takiej pierwszej rozgrzewki 🙂

Po założeniu deski na nogi szybko się okazało, że to czego się nauczyłem rok temu nie uleciało. Chociaż oczywiście było skromne do tego co udało się nauczyć tego dnia 🙂 Już tego dnia wystartowaliśmy z jazdą na fron sidzie, czeko nie udało mi się doświadczyć w Ostrowcu rok wcześniej. I kurcze, szybko zaczęło wychodzić!Krystian tylko trochę odstawał tego dnia, bo jednak nigdy na niczym nie jeździła ale dzielnie sobie radził. Jednak dostawał więcej uwagi od Piotrka a reszta jeździła sobie zadaniowo. Czyli Piotrek pokazywał co robimy, dawał sugestie w międzyczasie i jeździliśmy po dwa razie czy dwa zadanie, na wyciąg, na górę i nowe zadanko – fajny tryb, mi to wystarczyło 🙂 Nio i jeszcze vide coaching był wieczorkami także można było na siebie jeszcze spokojnie spojrzeć i coś skorygować – to było przez dwa ostatnie wieczory.

Ogólnie to plan pierwszych dwóch dni był podobny, 2 godziny kursu, chwila wolnej jazdy i zgrupowanie na górze na chillout przy pięknym Słońcu. Oczywiście również w akompaniamecnie winka, kiełbaskie, pierogów, czy co tam kto obecnie miał ochotę skonsumować 🙂 Myślę, że godzinkę to tam spokojnie przesiadywaliśmy a czasami razy dwa jak przyszła ochota na większe ilości winka 🙂 Ja swoją drogą chyba do teraz nie wiem, czy lepiej mi się jeździ na samej kafce, czy na kafce z deserem winnym – ciężko powiedzieć – może kiedyś się dowiem. Na pewno ciężko było wstać po tej kiełbasce i przy takiej pięknej pogodzie:

Nasz obozowisko obok chaty Golca, który swoją drogą okazało się, że był przez kilka lat reprezentantem polskiej drużyny siatkarskiej – przemiły człowiek swoją drogą 🙂 
Poniżej focisza z wieczorowej posiadówki już przed ostatnim zjazdem, cacucho ❤️ 

(…) No dobra, kolejny dzień podobnie jak poprzedni, tylko jeszcze ciężej było wstać po kolejnym wieczornym piciu i jeżdżeniu 😛 Chociaż….Po poniedziałkowym treningu w Copie z Karolem miałem takie zakwasy, że gorzej już być nie mogło i nie było 😛 W każdym kolejny dniu moje ciało czuło się coraz lepiej – warto praktykować takie podejście na kolejnych wyjazdach 🙂 Poranne śniadanko z dziewczynami i wyjazd ponownie na Jaworzynkę. Szkolonko, a po nim jakoś bardziej chciało się na opierdalango niż poprzedniego dnia 😛 Decha już coraz bardziej słuchała się tego co chciałem jej powiedzieć, więc fajda już też była większa. Tego dnia już zacząłem sobie jeździć wąsko, kręcąc się z front na back side – mam nadzieję, że wiecie o co mi chodzi 😛 Znowu było sporo leżango niedaleko Pana Golca i poszła wspólna focisza – poszła też na portale społecznościowe.

(…) Słońca, które nam towarzyszyło niemal bez przerwy przez ostatnie dwa dni. W ogóle tego dnia, Słońce było bardzo nieśmiałe i chyba w ogóle nie pozwoliło na siebie popatrzeć – wiało, padała kasza ale stoki czynne więc pojechaliśmy nadupcać, tym razem do TyliczaKurcze, jak dla mnie to najlepsze miejsce. Mniejszy ośrodek ale miał fajniejszy klimat, taki bardziej góralski – przynajmniej na budynkach przy stoku nie było stali, ja to kupuję 🙂 I muldy, a w zasadzie ich brak. I urozmaicenie trasy, nartostrady i nawet takie delikatne tunele – nio zdecydowanie mój numer jeden. Kursik tym razem po posiadówce pod stokiem – z rańca się zaawansowani szkolili do których mam zamiar awansować na kolejnym wyjeździe 🙂 No kurcze, słuchajcie, to nie są pobożne życzenia. Pod koniec kursu zacząłem robić hopki (NNW) co sprawiało mi mega dużo radości i frajdy ale jednocześnie prowokowało wywrotki – jednak nie tak często aby rezygnować z hopania 🙂 

(…) Rano na śniadaniu był czas podsumowań. Dostaliśmy dyplomy i dużo pochwał za nasze postępy – pewnie, ze miło 🙂 Kozilla dostał nawet dyplom z wyróżnieniem i oczywiście dał master spicza. Jak było?Wiadomo, Legendarnie 😉 I mi podziękował z imienia, dzięki el profesor! ❤️Jeszcze było zasko bo Piotrek wyciągnął nas przed pensjonat na fotę a niektórzy byli tylko w klapkach – ale wiecie, w sportowcach płynie gorąca krew, chyba nikt sie nie przeziębił przez tą sesję 😉 

No właśnie, bo jestem na tyle zadowolony, ze w wakacje, pewnie na deskę, tylko tym razem ślizgającą się po wodzie a nie śniegu się wybiorę. I kurcze, jak nas otworzą i Alpy będą możliwe, to też będę chciał pojechać. Trochę drożej ta cała zabawa wychodzi ale warto ze względu na atmosferę i nie martwienie się o organizację. Znowu pięknie wypoczywałem na takim wyjeździe. Jak było śmieszkowanie, to się śmieszkowało. A jak był relaks, to się relaksowałem. Zdecydowanie potrafię psychicznie odpoczywać na takich wyjazdach, zero presji i napięcia, ekstra sprawa. 

Autor: CZARO!:)

Dziękuję za te słowa i wspólny wyjazd.